wtorek, 29 sierpnia 2017

Rozdział 13

Dziewczyna rzuciła się na niego i objęła mocno, płacząc. Zamarł na chwilę, ale w końcu przytulił ją niepewnie, uspokajająco gładząc jej plecy. Pozwolił, żeby wypłakała się i dopiero wtedy odsunął ją od siebie delikatnie.
- Co tutaj robisz, Hinamori? - zapytał kolejny raz.
Dziewczyna zacisnęła usta, a załzawione oczy utkwiła w ziemi.
- Dlaczego, Hitsugaya-kun? - odpowiedziała pytaniem. - Dlaczego zdradziłeś? - Prawie krzyknęła.
Zamarł słysząc jej słowa. Przecież został częściowo oczyszczony z zarzutów, a na pewno na tyle, że już nie jest zdrajcą. Yamamoto dosadnie powiedział, że po jego powrocie zostanie omówione jego dalsze bycie kapitanem, ale na pewno nie powiedział, że zostaje zdrajcą.
- O czym ty mówisz, Hinamori? - złapał ją za ramiona i obserwował zdenerwowany.
- Zostałeś ogłoszony zdrajcą, Hitsugaya-kun - wyszeptała, ledwie wstrzymując łzy. - Wszyscy kapitanowie i porucznicy dostali rozkaz złapania cię, a w szczególnym przypadku zabicia.
Wybuchła płaczem i znowu przytuliła się do niego. Zamarł, nie będąc w stanie wykonać żadnego ruchu. Jest zdrajcą Soul Society? Ale dlaczego?
- Wiedziałam, że coś za szybko poszło - z trudem odwrócił się do Alby, która westchnęła i pokręciła głową.
Okłamali go? Ogłosili go zdrajcą? Zacisnął ręce i spuścił głowę, opierając czoło o ramię Hinamori. Nie mógł w to uwierzyć.
- Jednak nadal zastanawiam się jakim cudem przełamałaś barierę i tutaj weszłaś - Hinamori zwróciła wzrok na Vulpisa.
Puściła Toshiro i usiadła na ziemi, ocierając oczy z resztek łez. Pociągnęła kilka razy nosem i westchnęła.
- Skorzystałam z pomocy paru osób - wyszeptała.
Vulpis zmarszczył brwi i spojrzał w kierunku siedziby. Te dwa nieznane mu źródła reiatsu musiały należeć do osób z których pomocy skorzystała dziewczyna. Zmarszczył brwi i westchnął. Zbliżył się do Toshiro i Hinamori, odciągając ich na bok. Oboje spojrzeli na niego zaniepokojeni. Po chwili w miejscu w którym siedzieli ktoś przeleciał, pozostawiając po sobie wgłębienie w ziemi. Toshiro wzdrygnął się i jeszcze minimalnie odsunął. Tajemnicza postać zatrzymała się dopiero na drzewie, a chmura pyłu zasłoniła ją.
- Tylko na tyle cię stać?! - odwrócił się w kierunku Simia. Jak zawsze musiał się wmieszać w jakąś bójkę.
Z pyłu wydostał się Zaraki, który uśmiechał się kpiąco, trzymając w ręce miecz. Rękawem starł z oka krew, która lała się strumieniami z rany na głowie. Prychnął, jakby w pogardzie i rzucił się do ataku.
- To chyba moja kwestia! - krzyknął, krzyżując miecze z Simią.
Przez chwilę siłowali się, jednak ostatecznie to Simia wygrał z Zarakim, kiedy to odchylił się razem z mieczem i kopnął Kenpachiego z półobrotu posyłając go na Albę. Dziewczyna w ostatnim momencie odskoczyła, nie chcąc mieszać się w walkę. Może i była jinchuriki, ale miała znacznie bardziej spokojne usposobienie od reszty. Vulpis westchnął, ale nie przerwał walki. Wszyscy musieli się czasem wyszaleć.
***
Zaraki doskoczył do niego, powtórnie krzyżując miecze. Uśmiechnął się kpiąco. Może i Zaraki był silny, ale nie wystarczająco by być dla niego jakimś poważnym zagrożeniem. Rozluźnił nieco uścisk na mieczu, kiedy poczuł nieznaną mu energię. Odwrócił się w tym kierunku, jednak był to jego błąd. Poczuł jak w jego ramieniu zatapia się ostrze, rozrywając je, a on sam po chwili został odesłany na rosnące niedaleko kwiaty. Syknął z bólu i wstał na nogi, opierając się przez chwilę na mieczu. Po chwili jednak uśmiechnął się kpiąco i spojrzał na Zarakiego.
- Jednak nie jesteś aż tak słaby - mruknął. Spojrzał ukradkiem na swoją ranę, która może i była dość płytka, ale mocno krwawiła. - Chyba muszę bardziej skupić się na walce. - Jego ranę otoczyła czerwona powłoka, która zatrzymała dalszy upływ krwi, ale nie uleczyła obrażenia. - Alas będzie wściekły.
Cudem odskoczył od atakującego go Kenpachiego. Znowu za bardzo rozmyślał nad nieważnymi sprawami, co przypłaciłby kolejną raną. Schylił się przed zanpakuto i wbił swój miecz w nogę Zarakiego odskakując po chwili od niego. Kenpachi prychnął i sięgnął ręką do przepaski, zasłaniającej jego oko. Zerwał ją jednym ruchem, a jego reiatsu wzrosło kilkukrotnie, przygniatając do ziemi Hinamori. Hitsugaya przytulił ją, żeby chociaż częściowo oddzielić ją od silnej energii. Uśmiechnął się, przewidując świetną zabawę i skoczył na Zarakiego, uwalniając reiatsu bestii. Cztery silne ogony zafalowały za nim, a z boków głowy wyrosły długie rogi. Kiedy Kenpachi zatrzymał jego miecz, jednym z ogonów oplutł jego ramię i pociągnął, tym samym wytrącając broń z ręki przeciwnikowi. Błyskawicznie odwiązał ogon i kopnął go w brzuch odsyłając kilka metrów dalej. Jego miecz odrzucił za siebie, żeby Kenpachi go nie dosięgnął. Zaraki wstał na nogi i zaczął kaszleć krwią. Czuł, że parę żeber miał już złamane, a pozostałe nadłamane. Simia skoczył na niego i zaatakował, jednak Kenpachi zatrzymał jego miecz ręką, do której za chwilę dołożył drugą. Grunt pod nim załamywał się, tworząc dziurę, na jego twarzy pojawiły się kropelki potu, a po rękach spływały strużki krwi, niknąc w głębokich rękawach kimona. Uśmiechnął się kpiąco i wyrwał miecz, od razu raniąc w bok przeciwnika i dopiero odskoczył. Zaraki prawie się przewrócił, kiedy jego rana pokryła się bąblami, które powoli, jeden za drugim wybuchały, a po jego skórze spływała krew pomieszana z lawą.
- Son Goku posługuję się głównie lawą - rzucił do Kenpachiego.
Zmarszczył brwi, kiedy Zaraki uśmiechnął się kpiąco. Z taką raną już dawno powinien paść martwy na ziemię, a on nie dość, że trzymał się całkiem nieźle to jeszcze się uśmiechał jakby nigdy nic. Prychnął jednak po chwili i mocniej ścisnął miecz. To i tak bez znaczenia, jeden atak i po nim. Skoczył do niego i zamachnął się na niego, jednak nie wykonał cięcia. Niemal krzyknął, kiedy tamten z całej siły ścisnął jeden z jego ogonów i odrzucił go w stronę siedziby. Zatrzymał się dopiero, kiedy przeleciał przez pół ogrodu i wylądował z hukiem na ziemi. Minęła chwili nim wstał na nogi. W kącikach jego oczu lśniły łzy bólu, a on sam wściekle patrzył na Zarakiego. Ogony były jednymi z ich słabych punktów, były jedną z najwrażliwszych części. Warknął pod nosem i mocniej chwycił broń. Zabawa się skończyła. Używając shunpo znalazł się zaraz przy przeciwniku i przebił jego brzuch na wylot, a następnie kopnął, odsyłając na drugi kraniec pola treningowego. Zanim jednak wylądował Simia znalazł się przy nim i ciął jego ramię, głęboko zatapiając w jego ciele miecz. Zaraki wylądował na ziemi i wziął kilka głębszych oddechów. Wszystkie jego rany otoczyły bąble, które pękały. Kiedy Simia chciał zadać ostateczny cios został zatrzymany. Jego rękę trzymał Vulpis, patrząc na niego w pewien sposób karcąco. Prychnął tylko i wyrwał się zmieniając miecz w tatuaż. Jego rana na powrót pokryła czerwona powłoka, tym razem silniejsza. Jego obrażenia powoli zaczęły się zaleczać, nie pozostawiając po sobie nawet śladu. Obok Zarakiego pojawiła się Alba i zbliżyła dłonie, otoczone czerwoną energię, do ran i zaczęła je uleczać. Kenpachi zemdlał już wcześniej, a teraz oddychał płytko i szybko. Dziewczyna zmarszczyła brwi i zwiększyła ilość energii. Simia odwrócił się i wrócił do siedziby, kompletnie ignorując niezadowolone spojrzenie Vulpisa. Hinamori cała drżała, wciąż przerażona ogromną energią, która cały czas utrzymywała się w powietrzu. Alba w końcu westchnęła, kiedy udało jej się uleczyć bąble, co sprawiło, że stan mężczyzny nie był już krytyczny. Już szybciej uleczyła pozostałe rany i odsunęła ręce.
- Zabiorę go do siedziby - powiedziała.
Chwyciła go za ramię i zniknęła. Vulpis westchnął, spojrzał na Toshiro i Hinamori. Na to wygląda, że opanowywanie bestii będą musieli zostawić na później.

piątek, 25 sierpnia 2017

Rozdział 12

Alba otworzyła drzwi do pokoju i przepuściła Toshiro. Wszedł do środka i rozejrzał się. Pokój nie za bardzo różnił się od pokoju Vulpisa, może był minimalnie mniejszy. Odwrócił się do Alby.
- Na czym będzie dokładnie polegać trening? - zapytał.
- W szczególności na rozmowie - odpowiedziała, zadziwiając go. - Dzięki temu poznasz energię Isobu i możliwe, że się z nim dogadasz.
Uśmiechnęła się do niego i zamknęła drzwi, zostawiając go samemu w pokoju. Podszedł do szafy i otworzył ją. Zmarszczył brwi, dostrzegając tylko jedną parę ubrań na zmianę, ale po chwili jedynie wzruszył ramionami i wyjął yukate z szafy i skierował się do łazienki. Kiedy otworzył drzwi zamarł. W Soul Society nawet jako kapitan nie miał takich luksusów. Zbliżył się do wanny i odkręcił ciepłą wodę. Yukate odłożył na blat koło umywalki i ściągnął ubranie wchodząc do wanny. Zakręcił wodę i rozłożył wygodnie. Właśnie tego było mu trzeba. Chwili odpoczynku po tym zwariowanym dniu.
Przymknął oczy i westchnął, kiedy dopadły go wyrzuty sumienia. Od czasu kiedy się tu znalazł nawet nie pomyślał o Hinamori lub Matsumoto. Kiedy on wręcz prawie świetnie się bawił one mogły się martwić. Lub co bardzo podobne do Matsumoto upijać się w pobliskim barze, nie był pewien, ale zapas sake, który ukrywała przed nim w szufladzie biurka, już się skończył. Miał tylko nadzieję, że obu dziewczynom nic nie strzeli do głowy i będą zachowywały się tak jak zawsze. Matsumoto była silną kobietą, jakoś sobie poradzi, znała też przecież całą historię, bo była na spotkaniu. Ale Hinamori, przecież ledwie pogodziła się ze zdradą Aizena. Widział jak na każdego patrzyła, jakby upewniała się, że oni nie zrobią nic podobnego co zrobił Sosuke.
Westchnął po raz kolejny, całe odprężenie towarzyszące kąpieli zniknęło. Z cichym pomrukiem niezadowolenia wyszedł z wanny i wytarł się ręcznikiem, który wisiał obok na wieszaku. Spokojnie założył na siebie yukate, która była odrobinę za duża, podniósł z ziemi kimono i złożył. Wychodząc z łazienki, położył na biurku ubranie i skierował się do łóżka. Teraz sen wydawał mu się jedyną formą możliwego odpoczynku.
***
Wtulił się mocniej w poduszkę, mrucząc coś niewyraźnie pod nosem, kiedy ktoś zaczął nim potrząsać, próbując dobudzić. Wyrwał ramię z czyjegoś uścisku i ponownie zasypiał, kiedy poczuł mocny uścisk na ręce. Został wręcz wyciągnięty z łóżka, cudem uniknął bliskiego spotkania z podłogą. Spojrzał na osobę, która śmiała przerwać jego sen i wzdrygnął się. Przed nim stała nieźle zdenerwowana Alba i wściekle się w niego wpatrywała.
- Mówiłam przecież, że masz być od rana na polu treningowym! A ty sobie tu śpisz - krzyknęła.
Spojrzał na nią zdezorientowany, jeszcze nie do końca orientując się w rzeczywistości. Mówiła? Ale kiedy?
- Nie ważne - prychnęła, złapała go za rękę i pociągnęła za sobą. W ostatniej chwili zdążył założyć chociaż sandały. - Później sobie pośpisz, teraz idziemy na trening.
Westchnął zrezygnowany. Nie zdążył się nawet przebrać. Z każdą chwilą co raz bardziej rozbudzał się, głównie dzięki temu, że zdążyli już wyjść na zewnątrz i zimne powietrze nieco go otrzeźwiło. Jednak co raz bardziej pewien był, że Alba nic nie wspominała, kiedy ma się zjawić na treningu, powiedziała mu tylko, że od dzisiaj zaczynają.
- Nie mówiłaś - powiedział. Alba spojrzała na niego zdenerwowana. - Nie mówiłaś, kiedy mam przyjść.
Dziewczyna zatrzymała się gwałtownie, ledwie wyhamował, żeby na nią nie wpaść. Przyglądała mu się zdziwiona i zamyślona, lekko marszczyła brwi.
- Masz rację - powiedziała, mrugając parę razy, jakby w zdziwieniu. - Ale jak już prawie jesteśmy to nie będziemy wracać - dodała.
Skrzywił się nieco. Nawet nie zdążył zjeść śniadania. Nie narzekając jednak podążył dalej za dziewczyną. W oddali widział już plac na którym mieli ćwiczyć 'rozmowę'.
- Już jesteśmy - powiedziała. Spojrzał na nią nie pewnie. Przecież to wiedział. - Możemy zaczynać Vulpis!
Spojrzał w kierunku postaci, która spokojnie stała na środku pola. Mężczyzna, dużo wyższy od niego, z czerwonymi włosami. W czarnej yukacie, bardzo podobnej do tej co miał na sobie. Kiedy tamten się odwrócił, zobaczył intensywne czerwone oczy, który patrzyły na niego spokojnie. W przeciwieństwie do Alby mężczyzna wyglądał na oazę spokoju. Mężczyzna skinął głową i usiadł wygodnie na ziemi. Alba pociągnęła go jeszcze kawałek i popchnęła go na ziemię. Spojrzał na nią urażony, ale dziewczyna nawet na niego nie spojrzała i usiadła obok niego.
- Właśnie - Alba spojrzała na niego z niepewnością. - Ile ty wiesz o jinchuriki?
- Tak naprawdę to nic - odpowiedział zgodnie z prawdą. Wiedział jedynie, że ma w sobie zapieczętowanego demona.
Vulpis westchnął i położył się na ziemi zamykając oczy.
- To ja sobie troszkę pośpię, a ty mu wytłumacz - powiedział.
Alba spojrzała na niego oburzona, ale po chwili przewróciła oczami.
- Znowu pracowałeś w nocy? - zapytała.
Vulpis nie odpowiedział jej, zdążył przez ten moment już zasnąć. Dziewczyna westchnęła, ale nie budziła go. Jedynie z dezaprobatą spojrzała na mężczyznę i dopiero zwróciła wzrok w jego stronę.
- On naprawdę się kiedyś wykończy - szepnęła. Zaraz jednak dodała głośniej. - Kiedy kontaktujesz się z zanpakuto wchodzisz do swojego 'wewnętrznego świata', prawda? - przytaknął jej. - W przypadku ogoniastych bestii jest podobnie, ale tym razem musisz wejść do swojego umysłu - wskazała palcem jego czoło. - Zabraliśmy ci zanpakuto, żebyś łatwiej się znalazł.
Spojrzał ponad swoim ramieniem i dopiero sobie uświadomił, że Hyorinmaru naprawdę nie było. Spojrzał zdezorientowany na dziewczynę. Kiedy oni zdążyli mu zabrać broń? Westchnął cicho, musiał bardziej uważać. Był kapitanem, a tak łatwo został pozbawiony zanpakuto.
- Medytacja - powiedziała. - Na początku może ci to trochę zająć, ale później jak tylko pomyślisz o tym to znajdziesz się w swoim umyśle.
Przytaknął i zamknął oczy. Nie rozumiał dlaczego miało mu to zając dużo czasu, przecież w ten sam sposób kontaktował się z Hyorinmaru. Chociaż z tego co Alba mówiła to wewnętrzny świat, a umysł to dwie różne rzeczy. Wyciszył się i skupił na swoim celu.
***
Gwałtownie otworzył oczy, słysząc w oddali przeraźliwy ryk. Rozejrzał się po miejscu w którym się znajdował. Ogromny, ciemny korytarz rozciągał się przed nim. Poczuł chwilowy ból głowy, który zaraz zniknął. Koło niego pojawiła się Alba, uśmiechając się do niego wesoło.
- Udało się - powiedziała. - Chociaż zajęło ci to trochę ponad dwie godziny.
Kolejny ryk rozbrzmiał w korytarzu. Alba spojrzała w tamtym kierunku zaniepokojona. Miał dziwne wrażenie, że tak nie powinno być. Dziewczyna złapała go za ramię i ruszyła w stronę z którego dobiegał dźwięk. Minęli kilka zakrętów i rozwidleń, kiedy w końcu znaleźli się pod ogromną klatką. Zamarł widząc rozgrywającą się przed nim scenę.
Za bramą ogromny stwór ze skorupą żółwia, dziwną zdeformowaną twarzą i trzema ogromnymi ogonami, które przypominały krewetki walczył z ogromnym lodowym smokiem, Hyorinmaru.
- Jak ich powstrzymać?! - zapytał przerażony.
- Nie wiem - odpowiedziała. - Pierwszy raz się z takim czymś spotykam. Wcześniej nie było jinchuriki, który też byłby shinigami!
- Jesteś piątką, prawda? Przecież jesteś silniejsza od niego! - krzyknął.
Alba spojrzała na niego, mrużąc oczy. Przez chwilę wydawało mu się, że dziewczyna chciała na niego nakrzyczeć.
- Może i Kokuo jest silniejszy od Isobu, ale ja nadal jestem człowiekiem i nie mogę wykorzystać pełni mocy bestii - odpowiedziała. - W obecnym stanie mógłby mnie pokonać, szczególnie, że ogoniaste nie mają zbytnio do siebie szacunku.
Prychnął i podszedł do bramy, może jak powstrzyma Hyorinmaru to wszystko wróci do normy? Jednak Alba w ostatniej chwili go powstrzymała, odciągając na pewną odległość.
- Oszalałeś?! - krzyknęła. - Chcesz dać się zabić?!
- Trzeba ich jakoś powstrzymać! - odkrzyknął, wyrywając się jej.
Dziewczyna zacisnęła ręce. Dobrze to wiedziała, ale jeżeli puściłaby go tak po prostu do środka zginąłby szybciej niż zdążyłby cokolwiek zrobić.
Obrócił się słysząc z zza zakrętu szybkie kroki. Po chwili zauważył Vulpisa, który poddenerwowany obserwował Albę i toczącą się walkę. Przeszedł koło nich i wszedł do środka klatki.
- Uspokój się, Isobu - powiedział jedynie.
Demon odepchnął z całej siły lodowego smoka i spojrzał na mężczyznę. Przygotowywał się do ataku, kiedy nagle zamarł i zaczął się cofać. Vulpis wypuścił duże pokłady energii dziewięcioogoniastego. Długie, rude puszyste ogony dumnie falowały za nim, a lisie uszy wyłapywały najdrobniejszy dźwięk. Hyorinmaru zaczął pękać, aż w końcu rozpadł się na drobinki lodu, które upadły cicho na ziemię. Vulpis wycofał się z klatki i stanął obok pozostałych.
- Mogę wiedzieć, co to miało być? - syknął w złości.
- Emm... No wiesz - zaczęła. - Nie chciałam cię budzić. Myślałam, że to, że jest shinigami nie będzie miało żadnego wpływu.
Mężczyzna westchnął, przymykając oczy. Spojrzał na demona, który nadal siedział w kącie klatki i z wściekłością obserwował Vulpisa. Wydawało mu się, że Alba mówiła, że ogoniaste nie mają do siebie za dużego szacunku, a teraz Isobu usłuchał się mężczyzny.
- Co to było? - zapytał. Jak na razie wolał zachować na później resztę pytań.
Vulpis spojrzał na niego, by po chwili przenieść wzrok na szczątki, które pozostały po Hyorinmaru.
- Najpewniej twój zanpakuto był zmaterializowaną formą twoich wątpliwości - odpowiedział.
Jego wątpliwości? Miał ich tak dużo? Potrząsnął głową, żeby na razie nie przejmować się tym tematem. Przyjrzał się uważniej ogoniastej bestii. Dopiero teraz zwrócił uwagę na jego kolosalny wzrost, był przynajmniej wielkości budynku pierwszej dywizji. Jak coś tak ogromnego mogło od tak sobie zostać zapieczętowane w jego ciele?
- Ktoś się zbliża - spojrzał na Vulpisa. - Zaraz wracam.
Jego sylwetka zaczęła blednąć, aż w końcu zniknęła. Zwrócił wzrok ku Isobu, jak niby miał się z tą bestią porozumieć? Nie zdążył jednak zapytać się o to Alby. Zachwiał się i otuliła go czerń. Po chwili zobaczył przed sobą Vulpisa, który trzymał rękę na jego czole. Wyrzucił go z własnego umysłu?
- Ktoś do ciebie - powiedział, wstając i odchodząc na bok.
Do niego? Spojrzał na postać, stojącą obok niego.
- Hitsugaya-kun? - usłyszał niepewny głos.
Rozszerzył oczy ze zdziwienia, kiedy rozpoznał stojącą przed nim osobę.
- Co tu robisz, Hinamori?

Rozdział 11

Hinamori siedziała koło okna i obserwowała Soul Society. Widziała wrzawę jaka wybuchła z rana, shinigami spieszyli się do bramy. Jednak wśród nich nie widziała żadnego porucznika czy kapitana, więc sprawa nie musiała być aż tak poważna. Oczekiwała kiedy wróci Toshiro, martwiła się. Od kiedy Aizen zdradził nieustannie obserwowała wszystkich, analizowała każdy ich ruch. Kolejnej zdrady by nie przeżyła, szczególnie kiedy byłby to ktoś tak samo bliski jej sercu jak Aizen. Drgnęła, kiedy w oddali otworzyła się brama, wpuszczając przybyszy do Soul Society. Przez chwilę wydawało jej się, że mignęły jej białe włosy Shiro-chan. Zaraz jednak odrzuciła tę myśl, przecież wtedy niepotrzebna by była ta cała obstawa.
Chyba, że został oskarżony o zdradę.
Potrząsnęła głową, żeby pozbyć się natrętnej myśli. To niemożliwe, przecież to Toshiro, jest kapitanem, nie mógł zdradzić, nie on.
Historia lubi się powtarzać.
Tę myśl zagrzebała głęboko pod innymi, ale wciąż słyszała ten cichutki głosik, który nie pozwalał jej zapomnieć. W takich chwilach lubiła porozmawiać z Rangiku, jednak jej nie było. Była z nią kiedy dostała wezwanie na zebranie, zmartwiła się wtedy. To oznaczało, że Toshiro mógł mieć kłopoty, przecież nie wzywaliby Matsumoto bez powodu.
A może jednak...?
Zacisnęła ręce, musiała się czymś zająć. Gwałtownie wstała od okna i rozejrzała się po pokoju. Może posprząta? Wyszła na korytarz i podeszła do małego składzika. Chwyciła niewielką szmatkę i szczotkę. To powinno ją zająć, aż do powrotu Rangiku. Obiecała, że przyjdzie zaraz po zebraniu, żeby poinformować ją co się stało. Wróciła do pokoju i zaczęła pracę.
Nastał wieczór, a Rangiku nadal się nie pojawiała. Była zmartwiona, widziała jak poszczególni kapitanowie wracają do baraków, ale Matsumoto nie widziała ani razu. Kolejny raz usiadła przy oknie i niespokojnie obserwowała przechodzących shinigami, żaden z nich nie przypominał choć w małym stopniu Rangiku. Usłyszała charakterystyczne piknięcie, towarzyszące otwieraniu drzwi. Odwróciła się i zobaczyła w progu Matsumoto.
- Rangiku-san? - zapytała. Wydawało jej się, że Rangiku nie jest w najlepszym humorze. - Shiro-chan już wrócił?
Matsumoto spuściła głowę, a włosy zakryły jej twarz. Była podłamana, Hinamori tylko raz widziała ją w takim stanie. Po tym jak Ichimaru zdradził.
- Rangiku-san? - zapytała po raz kolejny, jej głos zadrżał. Bała się odpowiedzi, strasznie się bała, że to co usłyszy wcale nie będzie wesołą wieścią.
- On nie wróci - Matsumoto wyszeptała cicho, jej głos łamał się co chwila i brzmiał jakby miała się zaraz rozpłakać.
Hinamori zamarła w przerażeniu. Jak to nie wróci? Coś mu się stało?! Nie żyje? Zdradził...?
- O-o czym ty mówisz, R-rangiku-san? T-to żart, prawda?
Matsumoto zacisnęła rękę na klamce, a po policzkach spłynęły jej pojedyncze łzy. Hinamori próbowała opanować drżenie rąk i ogarniające ją przerażenie. Dlaczego? Dlaczego, Shiro-chan?!
***
Zatrzymał miecz Alby i spróbował ją odepchnąć od siebie, ale jego próby skończyły się marnie. Jak na tak małą osóbkę miała naprawdę dużo siły. Miał możliwość wykonania kolejnej próby odepchnięcia lub odskoczyć. Wybrał tę bezpieczniejszą drogę i odskoczył od dziewczyny na parę metrów.
- Zasiądź w zmrożonych niebiosach, Hyorinmaru!
Zaatakował dziewczynę, oplatając jej dłoń łańcuchem posłał w jej kierunku lodowego smoka. W miejscu w którym stała pojawił się lód, skrzętnie otaczając przebywającą w nim Albę. Przestraszył się lekko, że zrobił jej krzywdy. Miał jej tylko pokazać swoją siłę, nie miał jej jakoś poważnie ranić. Usłyszał charakterystyczny trzask, lodowa bryła rozpadła się na kawałeczki. W tym samym miejscu co wcześniej stała Alba, jednak za nią falowało pięć białych ogonów, a z głowy wyrastały dwa długie i dwa krótsze rogi.
- Wystarczy - powiedziała, wyrywając go z otępienia. - Wracajmy, od jutra zaczniemy twój trening.
Przytaknął nadal obserwując ogony. Białe kity żyły własnym życiem falując delikatnie.
- J-jak? - zapytał zafascynowany.
Alba spojrzała na niego zdziwiona, ale po chwili uśmiechnęła się delikatnie.
- To jakby dodatek, kiedy używamy mocy bestii. Nie zawsze je pokazujemy, ale chowanie ich zabiera dodatkową energię - powiedziała, prowadząc go z powrotem do siedziby.

Rozdział 10

Spojrzał na Simia, który jeszcze się trochę krztusił. Co w jego wieku było tak dziwnego? Sam pewnie ma więcej. Przeniósł wzrok na drugiego mężczyznę. Czarne, proste włosy do ramion i srebrne oczy. Zwykła biała bluzka, szare dresowe spodnie i sportowe buty. Mężczyzna spojrzał na niego, a jego twarz ozdobił grymas. Wstał z kanapy, podszedł do niego szybkim krokiem i złapał za ramiona, potrząsając szybko.
- Po co ty tam właziłeś?! - krzyknął. - Teraz muszę przesadzić te kwiaty!
Kiedy tamten go puścił zachwiał się na nogach i oparł o stół. Świat wirował, a on sam był bliski zwrócenia tego jabłka z rana. Wywnioskował, że mężczyzna musi nazywać się Alas, skoro mówił o przesadzaniu tych morderczych roślin. Teraz biegał po pokoju, krzycząc i wznosząc ręce do góry.
- Nikt z was nie ma pojęcia co to sztuka! Dlaczego nie umiecie pojąć tego piękna?! Jak możecie być takimi ignorantami?! Jak...
- A niby co jest pięknego w morderczych kwiatach?! - przerwał mu Simia, zrywając się z kanapy i wymachując w jego kierunku palcem. - Tydzień temu nawąchałem się tego paskudztwa i kilka dni leżeć musiałem! - wrzasnął.
- Właśnie dlatego jesteś ignorantem! - złapał Simia za ramiona i potrząsnął tak samo jak Toshiro przed chwilą. - Nie dostrzegasz tego piękna jakim obdarowują swoją ofiarę!
Puścił Simia i zakręcił się wokół siebie z rozanielonym wyrazem twarzy i przyciskając ręce do piersi. Simia oparł się o kanapę i przyłożył rękę do ust. Twarz miał całą zieloną.
- Te kwiaty są...
- okropne i musisz je przesadzić - odwrócił się w kierunku głosu.
W drzwiach stała Alba ze zniesmaczonym wyrazem twarzy. Westchnęła i zbliżyła się do niego.
- Chodź, póki cię nie zarazili swoją głupotą.
Chwyciła go za ramię i wyprowadziła na dwór, ignorując oburzone okrzyki mężczyzn. Poprowadziła go w kierunku ogrodu, ale w kompletnie inną dróżkę niż sam na początku szedł. Miał dziwne wrażenie, że Alas mu tak łatwo nie odpuści tego, że musi przez niego przesadzać kwiaty.
- Tutaj tego nie zasadził, jest to chyba jedyna bezpieczna droga na pola treningowe - powiedziała.
Przytaknął jej. Wolał nie odpowiadać, nadal czuł, że jego żołądek nie uspokoił się do końca. Zauważył, że zasadzone tutaj kwiaty miały zupełnie inną barwę i kształt niż te które wpierw spotkał. Przyszło mu na myśl, że to po prostu zabezpieczenie przed intruzami, ale zaraz odrzucił tę myśl. Gdyby tak było Alas nie gadałby tak o ich pięknie. Wyczuł, że ziemia minimalnie drżała.
- Harenae i Ignis pewnie ćwiczą - powiedziała z uśmiechem patrząc przed siebie.
- Ćwiczą? - zapytał.
- Tak. Łowcy nadal stanowią dla nas zagrożenie - odpowiedziała. - Musimy być w pełni sił, żeby z nimi walczyć.
Usłyszał ogromny huk, a chwilę później w oddali zauważył chmurę pyłu. To miały być ćwiczenia? W takim tempie to one się tam raczej pozabijają.
Zatrzymała miecz Harenae i odrzuciła ją na ziemię. Dziewczyna uderzyła w nią, wzbijając chmurę pyłu. Nigdy nie lubiła walczyć, czuć bólu. Za bardzo przypominał jej się wtedy tamten dzień. Dzień w którym obie omal nie zginęły. Kiedy omal nie straciła swojej siostry. Rodzice porzucili je gdy miały ledwie 5 lat, gdy tylko dowiedzieli się prawdy. Była zima, nie przetrwały wtedy długo. Zginęły kilka dni później zamarzając. Trafiły do Soul Society bez środków do życia. Żeby przeżyć kradły i jak ognia unikały shinigami. Ale tamtego dnia...
Wspomnienie
Biegły ile sił w nogach, ściskając w swoich małych rączkach dzbanki z wodą. Gonił je rozwścieczony sklepikarz, który krzyczał za nimi opętańczo. Odwróciła się niespokojna. W takim tempie zwoła tu paru shinigami, wtedy będzie po nich. Zatrzymała się słysząc krzyk swojej siostry. Dzbanek wody rozbił się o ziemię.
- Harenae! - krzyknęła.
Dwóch rosłych shinigami trzymało jej siostrę. Chciała podbiec do niej, ale przytrzymał ją inny shinigami. Próbowała się wyrwać, ale na próżno. Mogła tylko bezradnie patrzeć jak jej siostra zostaje rzucona na ścianę i traci przytomność. Shinigami z perfidnym uśmieszkiem zbliżył się do niej i podniósł za włosy nieprzytomną dziewczynę.
- Zostaw ją! - krzyknęła. Musiała szybko coś wymyślić. - Ona nie jest jinchuriki! - Była to jej ostatnia nadzieja.
Mężczyzna prychnął i odrzucił jej siostrę na ziemię jak szmacianą lalkę. Mężczyzna stojący za nią wykręcił jej boleśnie rękę, przyciskając do ziemi kolanem. Zdusiła krzyk. Nie chciała pokazać im jak słaba jest. Poczuła silne uderzenie w brzuch. Gdyby nie to, że jest przetrzymywana odleciałaby pewnie parę metrów. Uderzenia powtarzały się jeszcze kilkakrotnie. Do momentu gdy nie kaszlnęła krwią, brudząc buty mężczyzny przed sobą.
- Ty suko! - warknął.
Zniknął jej z pola widzenia. Wrzasnęła, kiedy mężczyzna stanął jej na nodze, łamiąc ją na pół. Po policzkach spłynęły jej łzy. Usilnie próbowała się wyrwać, uciec od bólu. Krzyczała aż do zdarcia gardła, później już tylko łkała cicho. Mężczyzna naciskał na nogę, żeby zwiększyć ból i pogorszyć złamanie. Czuła jak jeden z mężczyzn przyciska jej rękę do ziemi. Z jej ust wydobył się niemy krzyk, kiedy przebił jej dłoń zanpakuto. Spróbowała wyrwać rękę, jednak tylko pogorszyła ranę i zadała sobie więcej bólu. Shinigami zszedł z niej i kopnął.
- To teraz możemy zająć się drugą gówniarą - zaśmiał się perfidnie.
Rozszerzyła oczy z przerażenia. Nie, tylko nie Harenae! Spróbowała się wyrwać pomimo ogromnego bólu. Zaczęła się szarpać, próbując wstać z połamaną nogą i przyszpiloną do ziemi ręką.
- Przestań w końcu cholero! - krzyknął.
Podniósł nogę i uderzył ją w głowę z całej siły. Straciła przytomność.
Obudziła się, czując zimny ręcznik na czole. Przerażona otworzyła oczy i spojrzała na osobę stojącą obok niej. Nastoletni chłopak o długich czerwonych włosach i oczach w zwykłej czarnej yukacie.
- Kim jesteś? - spytała niespokojna, próbując rozejrzeć się po sali.
- Vulpis - odpowiedział jedynie.
Spróbowała wstać, ale została natychmiast powstrzymana przez chłopaka. Kątem oka zauważyła, że jej siostra leży na łóżku obok. Jej obrażenia były duże mniejsze. Kiedy z powrotem położyła się Vulpis ruszył w kierunku wyjścia.
- Odpocznij - powiedział do niej otwierając drzwi.
- Zaczekaj! - spojrzał na nią pytająco. - Dlaczego nam pomagasz?!
- Też jestem jinchuriki - odpowiedział i wyszedł.
Jeszcze przez chwilę spoglądała na drzwi za którymi zniknął Vulpis. Też był jinchuriki? Potrząsnęła głową odpędzając nie ważne teraz myśli. Chwyciła lewą ręką kołdrę i odrzuciła ją w bok. Prawa ręka była złamana. Najpewniej stało się to kiedy już straciła przytomność. Ze złamaną nogą dowlokła się do łóżka siostry i wdrapała się na nie. Przytuliła mocno Harenae i zaczęła cicho łkać. Już nigdy jej nie zostawi.
Koniec Wspomnienia
- Ignis, ty płaczesz?
Spojrzała na siostrę i szybko otarła tą jedną zdradziecką łzę. Jej siostra nigdy nie dowiedziała się jak blisko śmierci były. Potrząsnęła głową, zaprzeczając na wcześniejsze pytanie Harenae.
- Może już skończymy?
Przytaknęła jej i wylądowała miękko na ziemi. W oddali zobaczyła uśmiechniętą Albę i Toshiro. Minęła ich bez słowa i ruszyła do siedziby. Zacisnęła ręce. Już nigdy nie pozwoli skrzywdzić Harenae. Nigdy.

Rozdział 9

Rozsiadł się wygodnie pod drzewem i oparł plecami o pień. Ze spokojem obserwował zachód słońca. Chociaż teraz miał chwilę spokoju. Łowcy stali się bardziej aktywni niż dotychczas. Co gorsze uaktywnili się ci silniejsi, słabsi już od dawna porzucili ten 'zawód', w trosce o swoje życie. W dodatku sprawa z trójką była niepokojąca. Można by wręcz nazwać go hybrydą, Shinigami i jinchuriki. Nie był pewien czy przez to, nie będzie musiał inaczej przejść treningu.
Ziewnął i przymknął oczy. Przez te sprawy był wymęczony, psychicznie i fizycznie. Nie miał siły już na to wszystko.
- Vulpis! - Podbiegła do niego Colea. - Zobacz!
Spojrzał na zielony płyn w fiolce, który Colea podsunęła mu pod nos. Zmarszczył brwi. Pamiętał, że dziewczyna pracowała nad jakimś projektem, ale nie mógł sobie przypomnieć o czym był. A może jednak mu nie mówiła?
- Co to? - zapytał.
Dziewczyna spojrzała na niego obrażona, robiąc grymas na twarzy. Tak, mówiła. Na pewno mówiła.
- Mój ostatni projekt, pamiętasz? Ten na łańcuchy.
Spojrzał uważniej na płyn, próbując sobie przypomnieć dokładne zastosowanie jakie miał posiadać roztwór. Na pewno miał w jakiś sposób pomóc im w walce z łowcami. Ale w jaki? Dziewczyna uderzyła go palcem w czoło, wybudzając w ten sposób z transu w którym się znalazł. Spojrzał na nią.
- Tymczasowo niweluje działanie łańcucha - odpowiedziała za niego. - Kiedy ty ostatnio odpoczywałeś? Wyglądasz jak trup.
Nie odpowiedział Colei i spojrzał przed siebie. Nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio się wyspał. Cały czas był w biegu, żeby pozałatwiać wszystkie sprawy i wszystkiego dopilnować. Jego sen ograniczał się do maksymalnie trzech godzin dziennie.
- Nic mi nie będzie, Colea - odpowiedział. Nie chciał martwić przyjaciółki.
Dziewczyna przewróciła oczami i prychnęła, kręcąc głową.
- Nie będę cię zbierać z podłogi w razie czego - powiedziała i odwróciła się w kierunku siedziby.
Uśmiechnął się lekko. Wiedział przecież, że w razie czego zawsze może na nią liczyć, a dokładniej na jej wynalazki. Colea ruszyła z powrotem do siedziby, zostawiając go samemu ze swoimi myślami. Spokój jednak nie trwał długo.
- Vulpis! - spojrzał na Albę. - Musimy pogadać, teraz.
Usiadła koło niego na trawie i wzięła kilka głębokich wdechów, żeby uspokoić się po biegu. Spoglądał na nią zdziwiony. To zwykle Colea biegała po całej bazie, najczęściej po to, żeby pochwalić się nowym wynalazkiem. Kiedy Alba kogoś szukała to oznaczało, że coś ważnego się stało.
- Pieczęć jest źle skonstruowana - wydusiła w końcu.
Spojrzał na nią zdezorientowany. Jaka pieczęć? Dziewczyna westchnęła w dezaprobacie na jego nie wiedzę.
- Toshiro ma źle skonstruowaną pieczęć. Jego ciało starzeje się dużo wolniej niż powinno.
Kolejny już raz zmarszczył brwi. Przecież starzeli się wolniej od żywych ludzi, więc w czym problem. Może jednak był zbyt zmęczony i nie dostrzegał w tym problemu?
- On wygląda jak dziecko! A dopiero co się dowiedziałam, że ma ponad 120 lat!
Zamrugał parę razy zdezorientowany. Jeżeli to co mówiła Alba było prawdą to rzeczywiście był problem. Colea też wyglądała na dziecko, ale ona ma dopiero 50 lat. Był dużo starszy od niej. Kto mógł skonstruować tak wadliwą pieczęć?
- Co robimy? - zapytała Alba.
- Najpierw musi przejść trening - odpowiedział. - Jeżeli spróbujemy zmienić pieczęć, kiedy nie ma pełnej kontroli może się zatracić. A wtedy zginie.
Alba przytaknęła i wstała z ziemi. Otrzepała się z piachu i spojrzała na niego.
- Wracam, muszę go jeszcze zaprowadzić na pola treningowe.
- Tylko unikaj tych kwiatów. Alas nadal ich nie przesadził, a prosiłem go już tyle razy - powiedział i westchnął.
Dziewczyna zaśmiała się delikatnie i odbiegła. Tym razem został już sam, nikt inny się nie pojawił, więc zamknął oczy, zapadając w niespokojny sen.

Rozdział 8

Obudził się późnym wieczorem, kiedy słońce już zachodziło. Nie otwierając oczu przewrócił się na prawy bok, żeby zyskać jeszcze trochę snu w tym wygodnym łóżku. Nagle zerwał się do siadu. Łóżku?! Rozejrzał się niespokojnie po pomieszczeniu. Ostatnie co pamiętał to ogród i senność, a potem głos.
Zsunął się z ogromnego łóżka i stanął na zimnych płytkach. Zmarszczył brwi. Spodziewał się raczej, że pokoje też będą utrzymane w drewnianych klimatach. Spojrzał na pokój, tym razem bardziej skupiając się na szczegółach.
Łóżko stało na środku przy ścianie, na prawo od niego znajdowały się drzwi. Na przeciwko wejścia stała szafa, najpewniej na ubrania, no bo na co innego. Tylko Urahara trzyma trupy w szafie. Przy szafie stało niewielkie, hebanowe biurko wraz z krzesłem. Postawiona była na nim mała, nieco staroświecka lampka. Na przeciwko łóżka znajdowały się kolejne drzwi. Najpewniej łazienka, bo Alba nie mówiła, żeby była tutaj jakaś wspólna.
Zauważył, że jego kapitańskie haori zniknęło. Ale nie przejął się tym za bardzo, przecież nie był już kapitanem, prawda? Teraz bardziej głowę mu zaprzątała sprawa tego jak się znalazł w tej sypialni. Sam tutaj na pewno nie trafił, najpewniej za jego transport tutaj była odpowiedzialna osoba do której należał głos. Nie był nawet pewien czy był w swoim pokoju, przecież nawet go nie widział.
Skierował się do drzwi i otworzył je. Zamarł w progu, zauważając dziewczynę, która tak jak on zamarła w pół kroku. Rękę miała podniesioną jakby chciała zapukać. Parę razy zamrugała brązowymi oczami. Długie blond włosy związane miała w niedbałą kitkę, a parę kosmyków opadało jej na twarz. Założone miała coś na wzór fartucha lekarskiego. W drugiej dłoni trzymała probówkę z zielonym płynem. Była minimalnie niższa od niego.
- K-kim ty jesteś?! - krzyknęła, wskazując palcem na niego. - Alba!
Obserwował ją z lekką obawą. Może nie wszyscy wiedzieli o jego przybyciu? Ale w takim razie czemu by chciała pukać do jego pokoju? Uświadamiając sobie jedną rzecz z niepokojem spojrzał na numer wypisany na drzwiach. Dziewięć.
Zza rogu wychyliła się Alba i pytająco spojrzała na dziewczynę.
- Co on robi w pokoju Vulpisa?! I kto to w ogóle jest?!
Alba przeniosła wzrok na niego i uśmiechnęła się lekko, nieco uspokajająco.
- Dobrze, że już się obudziłeś. Naprawdę nas zmartwiłeś - powiedziała, zbliżając się do nich.
- Ale kim on jest?!
Alba spojrzała na nią zdezorientowana, jakby nie wiedziała o co jej chodzi i przechyliła głowę. Po chwili jednak uderzyła pięścią w otwartą dłoń, przybierając wyraz triumfu na twarzy.
- To jest Toshiro, dzisiaj tu przyszedł. Jest jinchuriki Isobu. Chciałam cię poinformować, ale nie mogłam cię nigdzie znaleźć - nieco zakłopotana podrapała się po karku.
Dziewczyna spojrzała na niego, podejrzliwie mrużąc oczy. Czuł się jakby skanowała go, żeby potwierdzić słowa Alby. Obskoczyła go dookoła parę razy, aż w końcu stanęła i westchnęła.
- Niech będzie - odwróciła się i zaczęła odchodzić. - Idę poszukać Vulpisa! - machnęła na pożegnanie ręką.
Kiedy dziewczyna zniknęła za rogiem spojrzał na Albę zdezorientowany. Nieznajoma była dziwna, może nawet bardziej. W szczególności niepokoiło go to, co robił w pokoju dziewiątki. Zdążył już wywnioskować, że nazywa się Vulpis i jest tu kimś na kształt szefa.
- To była Colea, jinchuriki ośmioogoniastego - powiedziała, jeszcze przez chwilę wpatrując się w miejsce w którym zniknęła dziewczyna. - Chodź. Naprawdę się zmartwiliśmy, kiedy Vulpis cię przyniósł. Kompletnie zapomniałam poinformować cię o tych kwiatach.
Zaprowadziła go do salonu, gdzie na kanapie siedzieli dwaj mężczyźni. W jednym z nich rozpoznał Simia, ale drugiego w ogóle nie kojarzył. Kiedy weszli do pokoju mężczyźni spojrzeli na nich.
- Czyżby dzieciątko potrzebowało popołudniowej drzemki? - powiedział Simia z kpiącym uśmiechem.
Spojrzał na niego z wściekłością. Dlaczego zawsze musiał go tak denerwować tymi głupimi odzywkami?! Był kapitanem, może i byłym, ale był!
- Nie jestem dzieckiem - wysyczał przez zaciśnięte zęby.
- Hę? Więc niby ile masz lat - kiwnął głową w jego kierunku w pogardliwym geście.
- 128 dla twojej wiadomości - wysyczał.
Simia wypluł herbatę, którą aktualnie pił i zaczął niekontrolowanie kaszleć. Drugi mężczyzna poklepał go po plecach, żeby Simia zaczął normalnie oddychać.
- Naprawdę? - spojrzał na dziewczynę z niezadowoloną miną i zirytowany. - Muszę poszukać Vulpisa. Zajmijcie się nim! - krzyknęła i wybiegła do ogrodu.
Spojrzał na mężczyzn. Czemu on?!